Tytuł: Gwiazd naszych wina
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Kategoria: literatura dziecięca, literatura młodzieżowa
Ocena: ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ✰ ✰
Ocena: ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ✰ ✰
"Szesnastoletnia Hazel choruje na raka i tylko dzięki cudownej terapii jej życie zostało przedłużone o kilka lat.
Jednak nie chodzi do szkoły, nie ma
przyjaciół, nie funkcjonuje jak inne dziewczyny w jej wieku, zmuszona do
taszczenia ze sobą butli z tlenem i poddawania się ciężkim kuracjom.
Nagły zwrot w jej życiu następuje, gdy na spotkaniu grupy wsparcia dla
chorej młodzieży poznaje niezwykłego chłopaka. Augustus jest nie tylko
wspaniały, ale również, co zaskakuje Hazel, bardzo nią zainteresowany.
Tak zaczyna się dla niej podróż, nieoczekiwana i wytęskniona zarazem, w
poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze pytania: czym są choroba i
zdrowie, co znaczy życie i śmierć, jaki ślad człowiek może po sobie
zostawić na świecie.
Wnikliwa, odważna, pełna humoru i ostra "Gwiazd naszych wina" to najambitniejsza i najbardziej wzruszająca powieść Johna Greena. Autor w błyskotliwy sposób zgłębia w niej tragiczną kwestię życia i miłości."
Wnikliwa, odważna, pełna humoru i ostra "Gwiazd naszych wina" to najambitniejsza i najbardziej wzruszająca powieść Johna Greena. Autor w błyskotliwy sposób zgłębia w niej tragiczną kwestię życia i miłości."
*SPOILER* - Marta, to jest ta
dziewczyna, która gra w „Gwiazd naszych wina”.
- Ooo, no.
- O, a to jest ten chłopak, który
też tam gra.
- A kogo on gra, bo nie kojarzę
go…
- No tego chłopaka, który umarł.
*KONIEC SPOILERA*
Tak oto mój brat opowiedział mi
zakończenie książki, na którą miałam taką ochotę. Całe szczęście, że to tylko
wzmogło moją chęć, aby ją wreszcie przeczytać. I przeczytałam.
Warto wspomnieć jeszcze, że
wersja książki, która leży u mnie na półce, jest filmowa. Niestety, ale innej
już nie udało mi się zdobyć. Jednak całe szczęście, wcale nie jest zła. W
przeciwieństwie do większości innych, ta mi się naprawdę podoba. Tym bardziej,
że w środku książki znajdują się zdjęcia z filmu, które mają nam towarzyszyć
czytaniu.
"Gwiazd naszych wina" jest
historią o dwóch chorych na raka nastolatkach. Jedną z nich jest Hazel i od
dziesiątego roku życia cierpi na raka tarczycy. Łatwo ją rozpoznać – ma przy
sobie zawsze wózek z lekiem i rurki przeczepione do nosa. Dziewczyna jest równocześnie
narratorką. Na pierwszej stronie wspomina o efektach ubocznych umierania. W
pewnym momencie choroby traci apetyt, nie chce wychodzić z domu, większość
wolnego czasu, którego ma w nadmiarze, spędza na rozmyślaniu o śmierci i
czytaniu w kółko tej samej książki – efekty uboczne umierania. Mama zaprowadza
ją na grupę wsparcia, aby uratować ją od depresji. Hazel jednak niechętnie
uczęszcza na zajęcia, dopóki nie… poznaje Augustusa. Przyjaźń szybko przemienia się w coraz to głębsze uczucia.
Książek o tematyce nowotworu jest
naprawdę wiele. Przy tym wszystkie działają na tym samym schemacie – podczas
choroby główny bohater użala się nad sobą, ma myśli samobójcze, a potem
magicznie żyje długo i szczęśliwie. O nie, "Gwiazd naszych wina" opowiada
owszem, o osobach chorujących na raka, ale z pewnością nie wpasowuje się w
żaden z tych mało oryginalnych scenariuszy. "Gwiazd naszych wina" mimo tak
wielu smutnych chwil, w których bohaterzy pozwalają sobie na łzy, na ból, na
żal, jest przepełniona radością. Nastolatkowie wykorzystują ich ostatnie dni
jak najlepiej. I są całkowicie świadomi, że mogą umrzeć. Zamiast nad sobą się
użalać, nie siedzą na kanapie, lecz są w ruchu, próbują nowszych rzeczy i wyciągają z czasu jak najwięcej minut. Tak można umierać.
O autorze książki, John’ ie Green’ ie słyszałam dużo. Muszę się zgodzić z twierdzeniem, iż jest fantastycznym pisarzem. Nie mogę zaprzeczyć temu, że ma świetny, własny styl pisania i że idealnie potrafi opisać dane sytuacje. Gdy widzę jego zdjęcia, zawsze ma na sobie uśmiech i te jego rozjaśnione szczęściem oczy. Ale zarazem widzę i powagę – może dodają mu te jego okulary, przypomina mi z nimi lekarza. Te swoje cechy charakteru przeniósł na papier. Książka jest zarazem radosna, ale i poważna. Trudnym chwilom bohaterów towarzyszą metafory, które są zabawne, choć czasem niezrozumiałe. Nadają lekkiego charakteru powieści.
W dodatku bohaterzy, których od razu TRZEBA (inaczej się po prostu nie da!) lubić. Nie dziwię się, że Hazel z Gus’ em są przyjaciółmi, bo ja chciałabym się z nimi oboma również zaprzyjaźnić. W dodatku oboje lubią czytać – nieważne, że w koło te same książki. Po prostu wzbudzili we mnie sympatię. I dzięki temu utożsamiłam się z nimi, a przynajmniej z Hazel, której charakter najbardziej mnie zachwycił. Jest taka optymistyczna, że aż kipi szczęściem! Za to Gus' a od razu potrafiłam w oczach wyobraźni wykreować. W mojej wizji jest nieziemsko przystojnym chłopakiem, o bujnych włosach, szczerym i lekko ironicznym uśmiechu i z metalową nogą. Idealny, książkowy bohater (znaczy... to ostatnie, to niekoniecznie)! I jest jeszcze Isaac - najpierw przyjaciel Augustusa, a potem i Hazel. Rzecz jasna również chory na raka. On pokazał mi, że nie ma chwili na okazanie słabości, na płacz. Już lepsza jest zemsta. Swoją drogą, nieźle się uśmiałam, gdy cała trójka obrzucała samochód pewnej osoby jajkami...
Fabuła książki jest ciekawa i
nieprzewidywalna, a po zakończeniu czytelnik na długo pozostaje w odrętwieniu.
John Green wywołał we mnie dużo sprzecznych emocji, niektóre towarzyszyły mi
równocześnie. Szczęście, ale i zarówno smutek. Współczucie. Wściekłość, ale
radość. Aż wreszcie żal. Może i nie płakałam. Nie jestem taka, że płaczę przy
każdym wzruszającym filmie lub książce. Właściwie to przy książce płakałam raz,
bo jej tematyka dotknęła i mnie kiedyś, a przy filmie – zero. Ale tym razem
było blisko. Złożyło się na to oprócz tematyki, zakończenie oraz skończenie - zakończenie, bo było niezwykle smutne, a skończenie powieści, bo musiałam się już pożegnać z ulubionymi bohaterami.
Czytając tę powieść zauważyłam,
że John Green użył tego samego stylu w dialogach dla każdej osoby. To znaczy,
że Hazel mówi podobnie do jej mamy, taty, Gus’ a, czy Isaac’ a. Może i rozmowy
są inteligentne, każdy ma ambitne podejście do spraw. Jednak w rzeczywistości
każdy mówi przecież inaczej – gościu w dresach mówi „Siema” zamiast „Dzień
dobry”, sprzedawczyni w wiejskim sklepie spożywczym zamienia „tak” na „jo”, a
tu Hazel jest tak samo grzeczna i mądra, jak wszyscy inni. W dodatku rozmówcy w
mowie używają czasem takich wyrazów, jakich w normalnej, luźnej rozmowie nikt w
naszym wieku nigdy by nie użył. Odniosłam wrażenie, jakby bohaterzy nie mieli
własnych osobowości, jakichś mocniejszych cech charakteru, a co za tym idzie,
dialogi wydają się mi sztuczne.
Podsumowując, „Gwiazd naszych
wina” to powieść wbrew pozorom, bo tematyka może się wydawać ciężka, dla
nastolatków. I jak najbardziej polecam ją wszystkim nastolatkom – tym, którzy
książek nie czytają i tym, którzy czytają kryminały, i tym, którzy czytają
typowe młodzieżówki science-fiction. Powieść prócz tego, że wywołuje u
czytelnika silne emocje, to ma morał, który każdy osobiście powinien z niej
wyciągnąć. Pozwala na moment zatrzymać czas i nauczyć czytelnika optymistycznego myślenia,
cieszenia się z chwili. Z pewnością nie można porównać jej do reszty innych
książek o nowotworach, ze względu na młode grono odbiorców oraz na realistyczne
zakończenie. W dodatku jest to książka poprowadzona na wysokim poziomie. Nie ukrywam jednak, że nieco się zawiodłam, bo wokół książki, jak i ekranizacji zrobiono ogromny szum, przez co mój "głód" na tę pozycję wzrastał, że oczekiwania najwyraźniej stały się zbyt duże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Lokalizacja komentarzy tymczasowa - naprawiam problemy!
Dziękuję za każdy komentarz. Każda opinia jest dla mnie ważna.
Krytyka? Tylko uzasadniona! :)